Recenzja: Return of the Obra Dinn

Podczas odkrywania sekretów Return of the Obra Dinn towarzyszy nam klimatyczna muzyka. Cała oprawa dźwiękowa jest zresztą na najwyższym poziomie.

Nagrodzony wielokrotnie Lucas Pope w 2018 roku wypuścił swoją kolejną pełnoprawną produkcję – Return of the Obra Dinn. Ten działający praktycznie w pojedynkę deweloper tym razem postawił na… historię ubezpieczyciela w XIX-wiecznej Anglii. Brzmi zagadkowo i ciekawie, ale czy i tym razem dostaliśmy perełkę niczym Papers, Please?

Pierwsze, co rzuca się w Return of the Obra Dinn w oczy to jej stylistyka. Sam Lucas nazywa swoje dzieło „1-bitową grą o rozwiązywaniu tajemnic z perspektywy pierwszej osoby”. Wizualnie produkcja celuje w stylistykę znaną ze starych komputerów, jak Macintosh czy Commodore. Efekt jest bardzo oryginalny i sprawdza się rewelacyjnie, nawet jeżeli momentami coś nie jest do końca jasne właśnie przez prezentację graficzną. Dodatkowo, zarówno muzyka, efekty dźwiękowe, jak i podłożone głosy stoją na najwyższym poziomie i budują niesamowity klimat.

Ale o co chodzi w Return of the Obra Dinn? Niespodziewanie odnajduje się statek – tytułowy Obra Dinn – który zaginął lata temu na morzu. Gracz wciela się w rolę inspektora bądź inspektorki ubezpieczeniowej, której zadaniem jest zbadanie losu ludzi płynących tym statkiem. W tym celu zostajemy wyekwipowani w dwa przedmioty – księgę, w której będziemy spisywać losy załogi oraz magiczny zegarek kieszonkowy. Za jego pomocą możemy przenieść się do momentu śmierci danej osoby i dzięki temu ustalić, co dokładnie się wydarzyło. Fabuła jest wciągająca i zaskakująca, a dodatkowo, co ważne, nie jest dziurawa. Wszystko, co zdarzyło się na statku, łączy się w jedną spójną całość, co jest imponujące biorąc pod uwagę skalę. Historia jest bardzo interesująca… ale jej finał niestety mocno zawodzi. Nie zmienia to faktu, że jako całokształt jest to niezła opowieść.

W praktyce mamy do czynienia z rewelacyjną grą detektywistyczną, w której dopasowujemy do rycin postaci ich losy. Każdą z 60 osób na statku musimy zidentyfikować z imienia i nazwiska, odkryć dokładną przyczynę śmierci oraz ewentualnego sprawcę. Jeżeli myślicie, że to proste, to jesteście w błędzie. Gra wraz z upływem czasu serwuje coraz bardziej zawiłe wspomnienia i często wymaga obserwacji wszystkiego, co dzieje się dookoła, gdyż mogą to być ważne aspekty innej śmierci. Po obejrzeniu jakiegoś wspomnienia wpisywane jest ono do księgi, gdzie możemy próbować ustalić los danej osoby.

Nawet jeżeli poprawnie wytypujemy detale odnośnie jednego denata, dopiero po trzech poprawnie wypełnionych losach gra potwierdzi nam ich poprawność. Jest to rewelacyjna mechanika, która na bieżąco nagradza gracza i zachęca do dalszego rozwiązywania zagadki. Jednocześnie nie pozwala na zgadywanie na chybił trafił, bo potrzebujemy aż trzech poprawnie obstawionych przypadków, aby coś zostało potwierdzone. Uważam, że ten system to główny powód, dla którego Return of the Obra Dinn tak świetnie działa. Zgadywanie przez całą grę w ciemno i dowiedzenie się na końcu, co było nie tak, nie zaangażowałoby aż tak gracza, że chciałby jeszcze raz przejść tę historię. Poprzez regularne dawanie małych nagród od razu mamy motywację aby „zgadnąć ich wszystkich”. Niestety, drugą stroną medalu jest to, że de facto grę można przejść tylko raz.

Sama rozgrywka ma niestety kilka pomniejszych problemów – dotyczących głównie szanowania czasu gracza. Są sekwencje związane z odkrywaniem nowych etapów historii, które są irytujące i trzeba je za każdym razem powtarzać dwa razy, co jest bez sensu. Z poziomu książki, gdzie świetnie widzimy wszystkie wspomnienia i osoby, nie możemy odtworzyć danego wspomnienia. Wymaga to podejścia do konkretnych zwłok, co ostatecznie według mnie zamiast budować klimat – irytuje. Dodatkowo, przy pierwszym oglądaniu wspomnienia musimy tkwić w nim określoną ilość czasu zanim będziemy mogli kontynuować rozgrywkę – nawet jeżeli wszystko jest natychmiast oczywiste w danej scence. Jest to tym bardziej irytujące, że dopiero po tym niepomijalnym czasie dana śmierć zostaje wpisana do książki, co kompletnie niepotrzebnie wydłuża rozgrywkę.

Gra jest dostępna w polskiej wersji językowej, ale tłumaczenie to… ma swoje plusy i minusy. Większość przetłumaczona jest bardzo dobrze, ale sposoby śmierci są momentami zbyt podobne do siebie. Potrafi to przeszkadzać przy typowaniu losów – gdy widzimy dokładnie, co stało się z daną osobą, ale wybieramy nie ten czasownik, o który chodziło grze.

Ostatecznie, pomimo tych kilku niedogodności i irytujących mechanik, Lucas Pope znowu to zrobił. Wypuścił kolejną bardzo dobrą i oryginalną grę, która zdecydowanie dorównuje poziomem do Papers, Please. Return of the Obra Dinn daje niesamowitą satysfakcję, gdy potwierdza nasze przypuszczenia i drukuje do książki na stałe poprawnie wytypowane przez nas losy, a samo dociekanie kto, jak i dlaczego sprawia ogromną frajdę. Gra jest przeznaczona dla jednego gracza, ale polecam zagrać w nią w kilka osób. Im więcej głów, tym więcej pomysłów na to, co spotkało tajemniczy statek Obra Dinn. Jest to tajemnica, którą warto rozwikłać.

One Reply to “Recenzja: Return of the Obra Dinn”

Skomentuj Przem Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *