Recenzja: Final Fantasy VII Remake
Final Fantasy VII Remake to jedna z najbardziej wyczekiwanych gier obecnej generacji. Oryginał, wydany w 1997 roku na pierwsze PlayStation, porwał tłumy i otworzył drzwi do mainstreamu japońskim grom RPG. Bohaterowie oraz świat stworzony w tym tytule stał się takim faworytem wśród fanów, że była to pierwsza gra z serii Final Fantasy, która doczekała się nie tylko spin-offów, ale i nawet własnego pełnometrażowego filmu. Odświeżenie gry pod względem graficznym od dawna było mokrym snem wszystkich fanów Clouda i spółki, czego najlepszym potwierdzeniem były reakcje na technologiczne demo zaprezentowane podczas premiery PlayStation 3.
W 2015 roku marzenie się ziściło – Square Enix ogłosiło, że Final Fantasy VII Remake stanie się faktem… i zapadło się pod ziemię. Przez lata gracze nie dostawali żadnych informacji na temat tego tytułu. Po czterech latach Square Enix, ku zaskoczeniu wszystkich, było bardzo dobrze przygotowane. Powróciła stara ekipa odpowiedzialna za historię, estetykę, mechanikę oraz muzykę. Oczekiwania po E3 2019 były przeogromne. Bo Square Enix nie tylko musiało zaspokoić wszystkich fanów oryginału, ale i udowodnić, że znowu potrafią zrobić grę, która porwie tłumy. A to ostatnie nie udało im się już od dawna. Ja sam długo nie byłem przekonany do tej produkcji, ale to, co zobaczyłem podczas wspomnianych targów, przekonało mnie i nie mogłem się doczekać tego tytułu. Czy Final Fantasy VII Remake dorasta do oczekiwań i pragnień fanów serii? Czy może jest tylko skokiem na ich portfele?
W grze wcielamy się w Clouda Strife’a – obecnie najemnika, a jeszcze niedawno elitarnego żołnierza Shinra, który zrezygnował z tej roli z mocno niejasnych powodów. Dołącza on do grupy ekoterrorystów o nazwie Avalanche, próbującej zaprzestać wyniszczania planety przez wspomnianą megakorporację za pomocą reaktorów mako, dosłownie wysysających siły witalne z planety. W Avalanche jest on ponownie połączony ze swoją przyjaciółką z dzieciństwa, Tifą, której nie widział od czasów niesamowitej tragedii, która wydarzyła się pięć lat temu w ich rodzinnym miasteczku Nibelheim. Pokłosie tych wydarzeń wciąż ciągnie się za Cloudem i dosyć szybko demony z jego przeszłości ponownie stają się zagrożeniem nie tylko dla niego, ale i dla całej ludzkości.
Fabularnie musicie być świadomi jednej, bardzo istotnej rzeczy – pomimo braku dodatkowego numerka czy oznaczenia w tytule, nie jest to kompletna opowieść znana z oryginału. Historia w Remake’u kończy się po opuszczeniu miasta Midgar, momentu, do którego w pierwowzorze można było dotrzeć w około 5 godzin. Jednocześnie nie myślcie, że jest to krótka gra. Dodana została tutaj astronomicznie spora ilość nowej zawartości i są to nie tylko rzeczy dodające kontekstu czy głębi temu, co było w oryginale, ale też zupełnie nowe fragmenty. Marketingowo Square Enix bardzo mocno unikało nazywania tej gry “częścią pierwszą”. Czy to pewnego rodzaju oszustwo – osąd pozostawiam wam.
Sceny znane z oryginału zostały przedstawione z niesamowitym skupieniem na detalach. Zarówno nowi gracze, jak i fani oryginału będą zachwyceni tym, jak wygląda Midgar w grafice godnej XXI wieku. Ale największym atutem Final Fantasy 7 Remake jest plejada głównych postaci, które poza momentami zaskakująco słabym dubbingiem są zagrane i napisane rewelacyjnie. Chemia między bohaterami aż kipi z ekranu, a dialogi są okraszone jednymi z najbardziej naturalnych docinków i przekleństw, jakie widziałem w grach komputerowych. Bardzo mnie to ucieszyło, biorąc pod uwagę dosyć drewniane pod tym względem ostatnie gry Japończyków.
Jednocześnie, jak już wspomniałem, w grze mamy też od groma nowych elementów i całe rozdziały, które zostały stworzone specjalne na potrzeby remake’u. Niestety, nie dotrzymują one jakościowo oryginalnemu materiałowi, czuć w nich niespójność. Nowe postaci poboczne w większości przypadków nie mają takiej charyzmy, jak te dobrze już znane fanom, a etapy, których nie było w oryginale trącą nudą zarówno ze względu na to, jak zaprojektowane są poziomy, ale też ze względu na niską stawkę wydarzeń, które się w nich rozgrywają. Czuć niestety podczas ich trwania, że gramy w coś, co wyprodukowane zostało na doczepkę. Uważam, że to, co chciało zrobić Square Enix, było bardzo dobrą decyzją – niestety ostateczny efekt trochę zawodzi.
Cyberpunkowy klimat oryginału został tutaj w pełni zachowany, a dzięki nowej grafice jeszcze bardziej można się zatracić w świecie Final Fantasy VII. Nowi gracze będą zachwyceni ilością szczegółów, a starzy wyjadacze w wielu miejscach będą mogli cieszyć się sentymentalnymi wstawkami. Square Enix zapewniło tutaj niesamowity fan service, wrzucając nawiązania nie tylko do oryginału, ale do całej serii spin-offów, które powstały w świecie Final Fantasy VII. Jednocześnie powoduje to, że niektóre żarty czy też nawet elementy fabularne będą kompletnie niezrozumiałe dla nowych graczy.
Fantastycznym uczuciem jest móc spacerować i walczyć w tak świetnie odwzorowanym mieście Midgar. Realizm wielu lokacji jest imponujący, a immersji dodaje to, że każda nawet najmniej istotna postać poboczna ma pełny dubbing swoich kwestii, nawet jeżeli jest to jakiś losowy komentarz czy mało istotna wstawka. Na potrzeby remake’u odświeżona została również ścieżka dźwiękowa gry i jest tak samo świetna jak ta z oryginału. Nowe aranżacje nie tylko w pełni oddają klimat oryginalnych utworów, ale potrafią też zaskakiwać w bardzo pozytywny sposób.
Technologicznie jest to jednak mocno nierówna gra. I nie chodzi mi tutaj o płynność rozgrywki, ponieważ z nią nawet na bazowej wersji konsoli PlayStation 4 nie było żadnych problemów. Nie natrafiłem też na żadne glitche czy błędy podczas gry. Ale pod względem graficznym mamy tu do czynienia z zaskakującym dysonansem. Niektóre tekstury wyglądają absolutnie przepięknie – jak chociażby główni bohaterowie, przy których poziom grafiki i ilość detali potrafi zwalić z nóg. Jednocześnie bardzo wiele elementów otoczenia oraz postaci niezależnych wygląda jak żywcem wyjętych z gier z poprzedniej generacji, o ile nie sprzed dwóch.
Final Fantasy VII Remake to, jak się można domyślić, japońska gra RPG pełnym tchem. Nie mamy tu więc możliwości stworzenia własnego bohatera czy też jakiegoś większego wpływu na to, jak potoczy się fabuła. Ale gracze znajdą tutaj całkiem kompleksowe systemy rozwoju broni, magii oraz dostosowywania postaci do stylu gry, jaki preferujecie. Pod względem mechaniki rozgrywki Square Enix odwaliło kawał dobrej roboty. Praktycznie wszystkie systemy znane z oryginału zostały tutaj świetnie odwzorowane i dostosowane do obecnych realiów świata gier komputerowych. A do tego wszystkiego pojawiły się nowe systemy, które fantastycznie dopełniają te już istniejące.
Ponownie pojawia się chociażby system materii. Są to specjalne kule skondensowanej energii planety. Osoby, które je posiadają, są w stanie władać zaklętą w nich magią bądź przywołańcami. Każdą z nich możemy rozwijać zupełnie osobno, poprzez posiadanie ich w ekwipunku gdy walczymy z przeciwnikami. Powoduje to, że to nie postać staje się coraz lepsza w używaniu magii, lecz materia staje się coraz potężniejsza. Taką potężną materię możemy dać komuś innemu… i postać ta od razu może używać potężnej magii. Co więcej, niektóre materie można ze sobą łączyć, co powoduje dodatkowe efekty. To wszystko było już w oryginale, ale tutaj dodano całkiem sporo nowych materii uzupełniających nowy system walki i pozwalające na nowe strategie czy podejścia do rozgrywki.
Zupełnie nowym systemem w Final Fantasy VII Remake jest natomiast system rozwoju broni. W oryginale miały one swoje statystyki oraz różniły się ilością materii, które można było w nie wyekwipować, ale gracze nie mieli możliwości ich ulepszania. Tutaj każda broń, którą znajdziecie jest dobra – po prostu każda jest lepsza w innych obszarach. Dodatkowo każdą z nich można umacniać za pomocą systemu przypominającego ten odpowiadający za rozwój postaci w Final Fantasy XIII. Dla mnie był to fantastyczny dodatek – nawet jeżeli samo ulepszanie broni w późniejszych fazach gry włączyłem na autopilot, to bardzo podobało mi się to, że w tej grze po prostu nie ma słabej broni. Co więcej, niektóre z nich kompletnie zmieniają sposób walki niektórych postaci.
System walki jest naturalną ewolucją tego, co zobaczyliśmy w Final Fantasy XV połączonym z mechanikami i założeniami z klasycznego Final Fantasy VII. Jeżeli wzmianka o piętnastej części serii was martwi – niepotrzebnie. System walki w Remake’u potrafi być bez dwóch zdań najjaśniejszym punktem tego tytułu. W czasie pojedynków możecie mieć do trzech aktywnych bohaterów, pomiędzy którymi możecie się przełączać w dowolnym momencie. Każde z nich ma bardzo odmienny styl walki, inne silne oraz słabe strony. Jednocześnie czuć bardzo mocne podobieństwa do oryginału. Pomimo ciągłej akcji i możliwości nieustannego zadawania ciosów, nadal czekamy na naładowanie się paska akcji, który pozwala na rzucanie czarów, używanie specjalnych technik czy też przedmiotów. Dla fanatyków pierwowzoru jest nawet tryb “klasyczny”, w którym nie sterujemy postaciami, a jedynie czekamy na naładowanie się paska akcji, ale to raczej ciekawostka, gdyż domyślny tryb rozgrywki potrafi dać masę frajdy, której szkoda przegapić.
Pojedynki potrafią niestety być bardzo nierówne. Starcia z pospolitymi grupami przeciwników raz potrafią być bajecznie banalne, a innym razem horrendalnie trudne i frustrujące. O wiele lepiej wypadają walki z bossami. Są to duże, długie i wymagające pojedynki, które w wielu przypadkach będą najprzyjemniejszymi elementami, na które natkniecie się podczas rozgrywki w Final Fantasy VII Remake. Jednak i tutaj widać pewną tendencję – ci bossowie, którzy zostali przeniesieni z oryginału, to fantastycznie zaprojektowane starcia, przy których krew zaczyna płynąć szybciej, a na twarzy maluje się ekscytacja. Adwersarze, którzy zostali dodani na potrzeby remake’u niestety w większości przypadków nie dorastają im do pięt.
Poza walką mamy tutaj mocno powtarzalne tempo pod względem eksploracji świata gry. Po rozdziale z pół-otwartym światem zwykle następuje rozdział z zamkniętą lokacją, do której udajemy się na jakąś misję. To wszystko przemieszane jest rozdziałami, które służą za “transport” pomiędzy jedną lokacją a drugą. Poza tymi pierwszymi, które oferują trochę bardziej ambitnie zaprojektowane poziomy oraz misje poboczne, często wynagradzające dokładną eksplorację, reszta rozdziałów często sprowadza się do nudnego trzymania lewej gałki naprzód, podczas gdy nasza postać pokonuje kolejne metry leniwie zaprojektowanych tuneli, sztucznie łączących kolejne ciekawe etapy gry. Nie ma tutaj takiego dramatu, jak w przypadku Final Fantasy XIII, ale generalnie rzecz biorąc level design w Final Fantasy VII Remake pozostawia sporo do życzenia.
Temu wszystkiemu nie pomaga kilka fatalnych decyzji, które podjęło Square Enix podczas tworzenia tej gry. Jednym z nich jest mechanika przemierzania terenu będąc zawieszonym na rękach. Nie dość, że pojawia się ona zupełnie wybiórczo w bardzo niewielkiej ilości miejsc, to dodatkowo jest ona zaimplementowana w absolutnie beznadziejny i wysoce frustrujący sposób. Powiem wprost – nie mam pojęcia dlaczego w ogóle znalazło się to w grze. Takich małych rzeczy, które potrafią wytrącić gracza nie tylko z rytmu, ale i z równowagi jest więcej. Innym są chociażby kraty z zaopatrzeniem należącym do Shinry, które można zniszczyć i które odnawiają część życia oraz many. Jest ich mnóstwo i będziecie je rozwalać praktycznie w każdej lokacji. Niestety za każdym razem uraczeni zostaniecie tą samą toporną animacją ataku Clouda bądź też innej postaci, która trwa zbyt długo i na zbyt długi czas przejmuje kontrolę nad bohaterem z rąk gracza.
Final Fantasy VII Remake potrafi niesamowicie wciągnąć, szczególnie na samym początku. Kolejne postaci, zarówno te główne, jak i poboczne, są bardzo charyzmatyczne i świetnie napisane i bardzo szybko was zauroczą. Dodajmy do tego porywający system walki i rewelacyjne pojedynkami z bossami i zostaniecie dosłownie pochłonięci przez tę grę, szczególnie, jeżeli macie sentyment do oryginału. Ja przez pierwsze kilkanaście godzin gry nie mogłem się od niej oderwać. Niestety, z czasem, gdy chemia w waszym mózgu się unormuje i oswoicie się z myślą, że gracie w tak długo wyczekiwany i hajpowany tytuł, coraz łatwiej dostrzec problemy, z którymi boryka się ten tytuł.
Przede wszystkim gra bardzo często jest po prostu niesamowicie nudna, gdy nie jesteśmy w trakcie epickich i przepięknych pojedynków z przeciwnikami. Wspomniane już poprzednio leniwie zaprojektowane poziomy oraz odstające jakościowo elementy fabularne dodane w ramach remake’u z czasem zaczynają coraz bardziej doskwierać. Bo nie tylko gra jest zdecydowanie za długa, ale też po prostu niektóre z elementów, na które skusiło się Square Enix z okazji remake’u Final Fantasy VII są po prostu nietrafionymi pomysłami. Podziwiam odwagę twórców, że postanowili uzupełnić, wzbogacić, a nawet w niektórych momentach zmienić opowieść i świat gry. Ale niektóre pomysły, które mogły dobrze wyglądać na papierze w fazie konceptu, nie sprawdziły się po zaimplementowaniu.
Po fantastycznym początku i kilku mocnych uderzeniach w środku, trzeci akt gry, pomijając dwa najlepsze bossfighty w grze, to niestety równia pochyła w dół. Dawno nie byłem tak zmęczony, gdy kończyłem jakąś grę. Nie tylko przesadzoną długością tego tytułu, ale też wieloma decyzjami twórców, których musiałem doświadczyć, aby ukończyć ten tytuł. Cholera, byłem tak zmęczony, że bardzo długo odkładałem przelanie na papier swoich przemyśleń i emocji związanych z tą grą. Bo Final Fantasy VII Remake to klasyczna sentymentalno-marketingowa pułapka, która nęci znaną nazwą oraz nostalgią do gry, postaci i opowieści, które fani kochają od dawna. Mimo to jestem ciekaw co będzie dalej, gdyż w momencie, w którym gra się kończy, oryginał otwiera cały świat dla gracza. Biorąc to pod uwagę, produkcyjnie na pewno o wiele łatwiejsze było skupienie się na Midgar i jego ciasnych i wąskich uliczkach. Niestety, mam wrażenie, że z powodu takiego zakresu fabularnego ucierpiała sama gra.
Czy Final Fantasy VII Remake to dobra gra? Ciężko powiedzieć. Na pewno jest to bardzo nierówna gra. Patrząc bardzo pragmatycznie wybitne momenty przeplatane są z tymi fatalnymi i frustrującymi. Dlatego, jeżeli nigdy nie graliście w oryginał bądź nie jesteście fanami japońskich RPGów, to myślę, że macie większe szanse spędzić dobrze czas z tym tytułem. Tak samo, jak w przypadku pierwowzoru, jest to fantastyczne okno na ten gatunek gier. Magnetyczny system walki i rozwoju postaci oraz przesympatyczna plejada bohaterów i bohaterek przyciągną was do ekranu na długie godziny. Fani serii znajdą tutaj wiele wzruszeń, widząc jak świetnie po tych wszystkich latach odwzorowano ich ulubionych bohaterów oraz lokacje. Ale jednocześnie znajdą też wiele frustracji, zarówno z powodu nowej zawartości jak i z powodu generalnej długości gry. Więcej walki a mniej pierdolenia, panowie i panie ze Square Enix. Ale przynajmniej jesteście na dobrym tropie, patrząc na wasze inne ostatnie dokonania.