Recenzja: Artifact
Muzyka w Artifact świetnie buduje nastrój – ciężko nie zapomnieć się podczas tworzenia talii do takiego akompaniamentu.
Ogłoszenie Artifact podczas The International 2017 było wichurą emocji. Na początku informacja, że Valve robi nową grę porwało tłumy. Następnie, gdy okazało się, że ta gra to karcianka w świecie Doty, publika była zawiedziona. Z czasem, im więcej informacji na temat gry wychodziło na światło dzienne, tym bardziej ludzie byli zaciekawieni. Pierwszą bombą było to, że grę projektuje Richard Garfield – twórca Magic: The Gathering czy Netrunnera. Kolejną to, że Artifact miał być grą z modelem biznesowym znanym z fizycznych karcianek. Każda karta miała być oddzielnym obiektem w ekwipunku Steam użytkownika, z możliwością wymiany, kupna i sprzedaży każdej karty. Dodatkowo atmosferę podgrzewali betatesterzy, którzy twierdzili, że jest ona złożona, interesująca i naprawdę ciekawa.
Artifact czerpie garściami z Doty i to nie tylko pod względem postaci czy świata, ale również pod względem gameplayu. W świetny sposób udało się przenieść znaną z niej mechanikę i specyfikę pojedynków na świat turowej gry karcianej. Gra toczy się nie na jednej, ale na trzech planszach, które odpowiadają trzem ścieżkom z mapy Doty. Kolejno na każdej z nich zagrywamy karty do momentu aż obaj gracze spasują. Rozgrywana jest wtedy walka i przechodzimy do kolejnej części mapy. Celem jest zniszczenie dwóch wież przeciwnika lub rdzenia, do którego dostęp uzyskujemy po zniszczeniu wieży w alejce. Jest to świetny pomysł, ponieważ nie pozwala na skupieniu się na jednej alejce (wieże mają 40 życia, a rdzeń 80) i daje spore możliwości strategiczne. Po przejściu przez całą mapę mamy okazję do kupienia przedmiotów dla naszych bohaterów i wybrania, gdzie powinni pójść nowi bohaterowie.
W każdej talii znajdują się bohaterowie, których wysyłamy do alejek oraz dodatkowe karty – usprawnienia, jednostki oraz czary – które możemy zagrywać w trakcie naszej tury. Każdy bohater dodaje do talii też swoją popisową kartę, która jest mocno oparta na jego umiejętnościach z Doty. Karty podzielone są na cztery kolory i na danej planszy możemy zagrywać karty tylko tej barwy, w której mamy aktywnego bohatera. Podział na kolory to również podział na archetypy – przykładowo niebieski to magowie, którzy skupiają się na czarach, a zielony to zwinni bohaterowie skupiający się na sile ataku. W talii mamy również wspomniane przedmioty, które zwiększają siłę ataku, zbroję czy życie naszych bohaterów.
Mechanika i rozgrywka są bardzo satysfakcjonujące. Komentarze betatesterów nie były przesadzone – Artifact to naprawdę skomplikowana strategicznie rozgrywka. Niestety, cierpi na częsty problem komputerowych karcianek – element losowy. Jest tego tutaj trochę i pomimo, że ostatecznie to gracz ma kontrolę nad wszystkim, to szkoda, że gra zdecydowała się na tak zwany RNG. Obyłoby się bez niego. Graficznie i dźwiękowo zaś gra prezentuje się świetnie. Rozgrywka jest płynna, prezentacja jest bardzo ładna i wszystkie informacje są zaprezentowane na ekranie w przejrzysty sposób. Brakowało mi jedynie większej informacji na temat poprzednio zagranych kart – widać tylko tę ostatnią.
Jeżeli chodzi o tryby gry, dzieli się on na dwa główne – constructed oraz draft. W pierwszym tworzymy talię z kart z naszego ekwipunku Steam, w drugim wybieramy 60 losowych kart i tworzymy z nich talię. Oba te tryby występują w dwóch wariantach – płatnym oraz bezpłatnym. Płatne tryby wymagają specjalnego biletu, który można kupić jedynie za prawdziwe pieniądze, ale oferuje nagrody, jeżeli pójdzie nam dobrze. Bezpłatne nie wymagają wspomnianego biletu, ale grając w tym wariancie nie mamy możliwości zdobycia żadnych nagród. Mnie nie przekonuje granie ciągle tą samą talią bez przerwy, natomiast tryb draftu jest rewelacyjny. Zarówno losowanie kart, późniejsze budowanie talii i ostatecznie próba ugrania jak największej liczby zwycięstw (gra się do pięciu wygranych bądź dwóch przegranych) jest naprawdę wciągająca.
Model biznesowy Artifact to jeden z głównych powodów, dla których gra ma tak słabą ocenę na Steamie. Jak już wspomniałem – bezpłatne tryby nie dają kompletnie żadnej możliwości zdobywania nowych kart. Kart, które mamy fizycznie w naszym ekwipunku i tylko z nich jesteśmy w stanie tworzyć talie (przynajmniej w trybie constructed). Valve chciało tutaj uderzyć w model znany z Magica, dać graczom uczucie fizycznej kolekcji kart (w wydaniu cyfrowym). Ja nie mam z tym problemu i uważam to za fajny aspekt.
Problem mam natomiast z biletami odgradzającymi płatne tryby gry. Czy będę zainteresowany graniem w darmowe tryby po wyczerpaniu swoich startowych biletów? Czy będą one na tyle interesujące co te tryby, w których gra toczy się o jakąś stawkę? Nie sądzę. I to jest mój główny problem z Artifact – Valve nie daje nam za wiele powodów, żeby grać. Nie ma żadnego systemu progresji, żadnych możliwości zdobywania kart za samo granie, żadnych statystyk ani historii rozegranych meczy. Można by polemizować, że to tak, jakbyśmy za 80 złotych kupili dwa decki do Magica i kilka boosterów. Ale skoro gra jest grą komputerową czemu nie skorzystać z tych wszystkich świetnych możliwości, które może to zaoferować? Szczególnie, gdy Dota ma większość z tych rzeczy, a co więcej – wszystkie te potrzebne do gry oferuje za darmo.
Bez dwóch zdań Valve udało się stworzyć interesującą karciankę. Kompleksowa rozgrywka czy świetny system draftu potrafią wciągnąć na długie godziny. Za cenę samej gry z pewnością przyjemnie spędzicie kilkanaście godzin. Ale jeżeli myśleliście, że będzie to tytuł, który przewróci do góry nogami świat gier karcianych z modelem serwisowym, to póki co nie ma on zbyt wiele do zaoferowania. Artifact to gra, której zdecydowanie bliżej do fizycznych odpowiedników, niż do tych cyfrowych. Ale nie jestem przekonany czy te pierwsze są w stanie się odnaleźć w świecie tych drugich.