Recenzja: Red Dead Redemption 2

 Bieszczady. Daleko od cywilizacji, pośrodku natury, ciszy i spokoju, czas płynie wolniej. Bez otaczającego nas dzikiego i nowoczesnego świata, który goni na złamanie karku, kompletnie zmienia się natura i nastawienie człowieka. Uderzają myśli, którym nie poświęcamy na co dzień zbyt wiele czasu. A po powrocie do domu i do codziennych obowiązków aż ciężko jest się przestawić. Potrzeba czasu, ponieważ nagle okazuje się, że jesteśmy nieprzystosowani do tego jak działa świat. I wręcz fizycznie czujemy to, jak niegdysiejsza kolej życia została wyparta przez postęp technologiczny. Czujemy ból.

Red Dead Redemption 2 jest pierwszą grą Rockstar wydaną na obecną generację konsol. Prace nad nią zajęły osiem lat, a oczekiwania były ogromne. Jej poprzednik był rewelacyjny, przez wielu uważany za najlepszy tytuł tego wydawcy. Jednocześnie w ostatnich latach był on skupiony na odcinaniu kuponów od trybu online w GTA. Fani byli pełni obaw czym dokładnie będzie nowa odsłona przygód na dzikim zachodzie.

Idea, która przyświecała deweloperowi, to stworzenie żyjącego świata, którego gracz jest jedynie elementem, a nie punktem centralnym. Postaci poboczne mają swoje własne życie, swoje własne plany w ciągu dnia i swoją własną pamięć. Tak, tak – miejscowi będą nas pamiętać i będą reagować negatywnie lub pozytywnie na nasze ponowne pojawienie się w ich okolicy w zależności od naszego przeszłego zachowania. Jeżeli popełnimy gdzieś zbrodnie, ale ktoś nas zauważy, to pośpieszy on zgłosić ten występek do szeryfa. No, chyba że przeszkodzimy mu w dotarciu do niego…

Efekt jest świetny, szczególnie gdy spojrzymy na to z perspektywy obozu gangu. Jednym z naszych zadań jest rozwijanie go poprzez dotacje, kupowanie lepszych zasobów oraz nowego sprzętu na potrzeby naszej grupy. Jednocześnie jest on miejscem, w którym żyją nasi pobratymcy, gromada bardzo szczegółowo napisanych i różnorodnych postaci. Ze wszystkimi z nich możemy prowadzić głębokie interakcje – od wypraw na ryby czy polowanie, przez granie w domino lub w pokera. Urocze i budujące klimat jest też rozwijanie relacji poprzez spełnianie ich próśb czy zwykłe spędzanie czasu przy ognisku, słuchanie historii i wspólne śpiewanie piosenek.

Muszę przyznać, że koncept „żyjącego świata” w większości przypadków działa w Red Dead Redemption 2 bardzo dobrze. Imponujące jest to, jak bardzo gra nie dba o spełnianie zachcianek gracza oraz jak karze głównego bohatera za zachowania, którymi próbuje stać w kontrze do ładu istniejącego w tym świecie. Istotną mechaniką jest to, że każdą postać poboczną i każde zwierzę możemy namierzyć i wejść z nim w interakcję na kilka różnych sposobów. Bandyci reagują inaczej niż farmerzy, dzikie zwierzęta reagują inaczej niż te udomowione.

Jeżeli chodzi o historię to postawiono na prequel – gra dzieje się 10 lat przed wydarzeniami z pierwszej części i mamy okazję poznać cały gang, z którego wywodzi się jej główny bohater. Jednak nie Johnem Marstonem (który oczywiście się pojawia) gramy w tej części, a Arthurem Morganem. Jest on prostym bandytą, prawą ręką gangu i człowiekiem, który załatwi wszystko (zwykle w krwawy sposób). Z czasem jednak zyskuje w naszych oczach. Widzimy jaki jest wielowarstwowy i skomplikowany. Arthur zaskakuje pod wieloma względami i zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to najlepszy protagonista stworzony przez Rockstar do tej pory.

Moralność gra tutaj pierwsze skrzypce w wielu aspektach. Zaczynając od tego, że jedną ze statystyk głównego gracza jest honor – dobre uczynki zwiększają go, złe zaś zmniejszają. Na pierwszy rzut oka Arthur sprawia wrażenie zwykłego mięśniaka od brudnej roboty. Zagłębiając się w rozgrywkę, gdy słuchamy jego zwierzeń w obozie lub czytamy jego notatnik z przemyśleniami, widzimy obraz osoby, która jest wewnętrznie dobra i w coraz większym konflikcie z przełożonymi. A jego szef – Dutch – jest liderem o niesamowitej charyzmie, dzięki czemu jest w stanie manipulować członkami gangu.

To wszystko dzieje się w 1899 roku u schyłku dzikiego zachodu. W Stanach Zjednoczonych zaczynają powstawać duże miasta z całymi osiedlami fabryk. Ludziom coraz trudniej kontynuować swoje życie na dawnych zasadach, dla wielu jest to wręcz niemożliwe, ponieważ nie mogą odnaleźć się w nowym świecie. Problem ten jest pokazany z wielu perspektyw – od klasycznych bandytów rewolwerowców, przez rdzennych mieszkańców Ameryki, po emerytowanych handlarzy niewolnikami. W tej scenerii poznajemy gang, który musi uciekać na wschód po nieudanej próbie rabunkowej. Arthur zaczyna zauważać, że Dutch traci kontrolę nad sytuacją i niesie morale sojuszników jedynie za pomocą swoich złotych ust, a nie wartościowych czynów. Narasta w nim konflikt, bo jednocześnie nie może zostawić i porzucić całej reszty szajki – jego rodziny, która liczy na pomoc i przywództwo.

Poza wciągającą i świetnie napisaną historią, również graficznie i dźwiękowo Red Dead Redemption 2 to majstersztyk. Aspekty te tym bardziej potęgują wrażenie spójnego świata jaki został nam zaserwowany. Mapa jest ogromna, co pozwoliło na stworzenie kilku rodzajów terenu – od ośnieżonych gór po zamglone mokradła. Co ciekawe, nie ma między nimi ostrych granic, a płynne przejścia – gdy zaczniemy podróżować w kierunku gór stopniowo zacznie być coraz wilgotniej, później pojawi się lekki śnieg, a dopiero na końcu trafimy na oblodzone jeziora i cały teren pokryty białym puchem. Muzycznie zarówno ścieżka dźwiękowa, jak i dubbing, robią wrażenie. Arthur z pewnością nie byłby aż tak interesującą postacią bez rewelacyjnie podłożonego głosu.

Pod względem detalu gra również przełamuje granice. Wiele już zostało powiedziane o jądrach konia reagujących na otaczającą temperaturę, ale taka dbałość o szczegóły jest tutaj widoczna na każdym kroku. W tym jak zachodzi i wschodzi słońce i w tym jak wiatr porusza roślinnością. Jak brutalnie i odpychająco wygląda skórowanie zwierzyny. Animacje również dopieszczono do granic możliwości. Widok poruszających się koni czy Arthura, odgarniającego gałęzie podczas jazdy przez las, zdecydowanie robi wrażenie.

Gameplay Red Dead Redemption 2 to klasyczny Rockstar w całej okazałości. Mamy tu otwarty świat z liniową główną osią fabularną i sporą liczbą niezwiązanych z nią misji pobocznych. Będziemy uczestniczyć w pościgach konnych, obrabowywać pociągi czy mordować innych rewolwerowców w saloonowych strzelaninach. W tym wspomnianym otwartym świecie czeka na nas mnóstwo rzeczy do zrobienia również poza misjami. Możemy polować na dziką zwierzynę, pomagać szeryfom w ujęciu poszukiwanych zbirów, chodzić do teatru czy łowić ryby.

Głównym środkiem transportu po tym świecie będzie nasz koń, który swoją drogą jest bardzo ważnym aspektem gry. Jest on czymś o co musimy zadbać. Możemy nadać mu imię oraz nawiązać z nim więź. Koń, który nam ufa, jest zwrotniejszy, wytrzyma dłuższy galop i pozwoli na wykonanie paru ruchów, których nie zrobimy na pierwszym lepszym wierzchowcu. Ciekawym dodatkiem przy przemierzaniu mapy jest możliwość włączenia kamery filmowej i automatycznego dotarcia do celu. Jest to fajne usprawnienie, podczas którego możemy zająć się czymś innym, jednak to wciąż symptom tego, jak pusty jest ten świat i jak dużo czasu w grze spędzamy na nudnym i żmudnym jeżdżeniu od punktu A do punktu B.

Rozwinięty, w porównaniu z poprzednią częścią, został również system walki. Jeżeli chodzi o dziką faunę i florę, Arthur może niczym Wiedźmin czy Batman przejść w tryb tropiciela. Pozwala to na podświetlenie okolicznej przyrody, a w przypadku zwierząt również ślady przez nią zostawione. Upolowaną zwierzynę bądź zebrane rośliny możemy sprzedać, zjeść lub wykorzystać do stworzenia ulepszeń dla głównego bohatera czy obozu. Polowanie jest przyjemne i sprawia frajdę – przynajmniej do momentu, aż musimy oskórować naszą zdobycz.

Inaczej zaś wygląda mechanika walki z innymi ludźmi zamieszkującymi ten świat. Opiera się na znanej z pierwszej części zabójczej precyzji. Umożliwia ona znaczne spowolnienie czasu i precyzyjne wycelowanie w przeciwnika. Jeżeli chodzi o narzędzia, którymi się posługujemy, to mamy do wyboru szeroki arsenał odpowiedni dla epoki. Co ciekawe, broń wraz z użyciem zabrudza się i wymaga regularnego czyszczenia, aby była w pełni sprawna.

Podobnych mikromechanik jest zresztą tutaj bardzo dużo. Głównemu bohaterowi rośnie broda, którą możemy przycinać. Jeżeli wpadniemy w błoto – wybrudzimy się i będziemy brudni aż do momentu, w którym weźmiemy kąpiel. A to, że będziemy brudni, wpłynie na reakcje otaczających nas ludzi. Nawet sam proces mycia się również jest interaktywny i gracz sam musi wyszorować każdą kończynę głównego bohatera z osobna. Arthur od zbytniego objadania się może przytyć, co wpłynie na jego wytrzymałość. Jeżeli jesteście zmartwieni, że z powodu takiego nagromadzenia systemów Red Dead Redemption 2 będzie żmudną robotą, to niesłusznie. Pomimo absurdalnej ich ilości, z większością z nich musicie obcować jedynie minimalnie. Czy będziecie korzystać z nich częściej – to już zależy od was.

Za to sama pętla rozgrywki to może być coś, co odrzuci największą ilość graczy od tego tytułu. Każda rzecz którą robimy w Red Dead Redemption 2 wpisuje się w koncept powolnego i spokojnego świata gry. Arthur porusza się topornie, animacje które towarzyszą każdej akcji są długie, a zwykle nawet za długie. Celowanie nie jest naturalne, sterowanie nie jest responsywne. Sytuację ratuje częste używanie zabójczej precyzji, które pozwala na zniwelowanie tych mankamentów. Zalecam nawet takie podejście do systemu walki – pozwoli na poczucie się jak najlepszy rewolwerowiec na świecie. Interfejs użytkownika momentami jest wręcz tragiczny – na przykład przy podnoszeniu przedmiotów czy interakcji z NPCami. A to wszystko jest jeszcze bardziej wkurzające przez towarzyszące temu wszystkiemu długie animacje.

Osiem lat czekaliśmy na powrót do świata dzikiego zachodu stworzonego przez Rockstar. Osiem lat pracy wszystkich zespołów, które firma miała do dyspozycji. I te osiem lat to jedna z rzeczy, która zdecydowanie rzuca się w oczy przy graniu w Red Dead Redemption 2. Chociażby to, że pewne założenia może i były dobre osiem lat temu, ale przez ten czas inne gry udowodniły, że można je znacząco usprawnić. Mechanika strzelania, powolne animacje, toporne sterowanie czy tragiczny interfejs użytkownika trącą archaizmem.

Jednocześnie w niektórych aspektach widać tę ciężką pracę, która pozwoliła na stworzenie świata, który jest rewolucją całego medium gier komputerowych. Gra aktorska i głęboka, dająca do myślenia historia. Klimat dzikiego zachodu i spójność otaczającej nas przestrzeni. Obłędna grafika i ścieżka dźwiękowa. Ale przede wszystkim to poczucie żyjącego świata, którego jesteśmy częścią. Świata, który nie gna do przodu galopem, a jedynie przemierza stępem.

Tematem towarzyszącym premierze gry były mordercze warunki pracy, w których nowa gra Rockstar była tworzona. Praca po 80-100 godzin tygodniowo miesiącami, a nawet latami, jest zdecydowanie widoczna. W poziomie szczegółowości, ilości systemów i tym jak bardzo gra jest rozbudowana. Ale co ciekawe, znając ten kontekst nie sposób zauważyć, jak przenika on również do głównej fabuły gry. Jak ślepe podążanie za charyzmatycznym liderem potrafi przynieść poklask i sławę, ale również zgubę i depresję.

Ostatecznie nie potrafię z czystym sumieniem polecić Red Dead Redemption 2, ponieważ nie wiem czy to gra, która spodoba się każdemu. Fani westernów i powolnego rozwijania akcji będą zachwyceni, szczególnie, że wiele decyzji gameplayowych wpisuje się doskonale w te klimaty. Osoby, które znają stare tytuły Rockstar i są do nich przyzwyczajone, poczują się jak w domu. Natomiast sporą część osób może odrzucić wiele rzeczy związanych z tym, co wspomniałem – powolne i długie animacje czy toporność sterowania i interfejsu. To gra, którą albo pokochacie, albo która was odrzuci. Mimo wszystko, dzięki świetnie napisanej historii, rozgrywka na pewno da wam do myślenia. I właśnie dlatego uważam, że każdy powinien dać jej szansę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *