Recenzja: Doom Eternal
Gdy Bethesda pokazała w 2015 roku pierwszy gameplay z rebootu Dooma, fani byli załamani. Powolne tempo rozgrywki spowodowało, że wyglądał on piekielnie nudno. Dodajmy do tego, że od ostatniej części gry, która przez fanów uznawana jest za czarną owcę, minęło już 12 lat, a można zrozumieć dlaczego fani tej kultowej serii gier, która ukształtowała całe pokolenie graczy i twórców, mieli obawy. Gdy przyszło jednak co do czego, okazało się, że nowy Doom to naprawdę udana gra. Zachwytom nie było końca – chwalono szaleńcze tempo gry jak w oryginałach, ciekawy system walki z mechanikami, które napędzały się nawzajem oraz bardzo surowy, piekielny klimat gry podkręcony przez fantastyczną muzykę skomponowaną przez Micka Gordona.
Gdy Bethesda pokazała w 2018 roku pierwszy gameplay z Doom Eternal, fani byli zachwyceni. Gra wyglądała absolutnie przepięknie, Doom Slayer nie tylko dostał nowy rodzaj granatu oraz miotacz ognia zamontowany na ramieniu, ale zyskał opcję podwójnego skoku oraz podwójnego zrywu, dzięki któremu zarówno podczas walki, jak i poza nią miał stać się niezwykle mobilną maszyną do zabijania i znajdowania sekretów. Wszyscy czekali z niecierpliwością, bo wszystko, co pokazała Bethesda wyglądało jak naturalna ewolucja – jeszcze więcej Dooma w Doomie. Jak więc wypada Doom Eternal teraz, gdy już jest w rękach graczy? Czy od 2016 roku udało się wyszlifować wszystkie niedoskonałości i dostarczyć najlepszego Dooma w historii?
Doom Eternal rozpoczyna się nieokreślony czas po wydarzeniach z poprzednika. Demony rozpanoszyły się po całym wszechświecie i zdecydowanie rosną w siłę. Doomslayer za to objął we władanie kosmiczny statek, który jednocześnie stał się jego bazą wypadową na kolejne rzezie demonów. Przyświeca mu jednak pewien cel – poprzez zabicie trzech kapłanów, chce on zatrzymać inwazję demonów na Ziemię i ostatecznie powstrzymać je raz na zawsze.
Historia nie zwalnia przez cały czas trwania rozgrywki, ale niestety nie dość, że nie jest ona pasjonująca ani interesująca, to jest jej zdecydowanie za dużo. Jedną z najlepszych rzeczy, które robił poprzedni Doom to kompletne odrzucenie kwestii fabularnych na drugi plan, co jednocześnie wcale nie przeszkodziło we wprowadzeniu wielu ciekawych postaci do świata gry, jak chociażby doktor Samuel Hayden. W Doom Eternal dostajemy momentami strasznie dużo ekspozycji, niektóre etapy całe dedykowane są temu, żeby opowiedzieć nam historię świata i samego Doomslayera… Aż naprawdę tęskno robi się za poprzednikiem i kultową sceną, w której reakcją głównego bohatera na próbę opowiedzenia mu fabuły przez terminal jest jego zniszczenie i wyjęcie broni. Tutaj zamiast tego dostaniecie mnóstwo monologów postaci pobocznych i całkiem sporo filmików przerywnikowych, z których nie wszystkie da się pominąć.
W trakcie walki z inwazją demonów, przyjdzie nam odwiedzić kilkanaście różnych etapów. Wszystkie z nich są mocno zróżnicowane pod względem estetyki i wyglądają wprost przepięknie. Poprzedni Doom miał bardzo krwistą, mroczną, surową estetykę, obracającą się wokół czerwonego koloru. Nic dziwnego – w końcu w tamtej grze czas spędzaliśmy albo na Marsie, albo w piekle. Jednocześnie w Doom Eternal postanowiono tę mroczną i surową estetykę zmiksować z mnóstwem cukierkowych kolorów i ikon wyglądających bardzo “gierkowo”. Tytuł ten w ogóle nie wstydzi się tego, że jest grą wideo i bardzo dużo elementów wygląda wręcz zabawkowo – od sekretów, przez dodatkowe życia czy amunicję. Muszę przyznać, że to bardzo ciekawy zabieg, ale nie jestem do końca przekonany czy efekt końcowy mi się podoba. Szczególnie biorąc pod uwagę klimat poprzednika – tutaj tego nie ma, bo Doom Eternal co chwilę przypomina o tym, że jest tylko i aż grą komputerową.
Podobne wrażenia mam pod względem dźwiękowym, chociaż tutaj na ratunek znowu przybył Mick Gordon, dostarczając fenomenalny heavymetalowy soundtrack, który dodatkowo podkręca temperaturę podczas każdego starcia. Jednocześnie duża część efektów dźwiękowych w grze również jest bardzo komputerowa i tworzy to podobny dysonans co w przypadku estetyki świata i przedmiotów się w nim znajdujących. W przypadku dźwięku nie jest to jednak aż taki problem, a gdy zaczyna się jeden z genialnych riffów napisanych na potrzeby tej gry, gęba zaczyna się cieszyć od ucha do ucha, a oczy zaczynają wypatrywać kolejnych demonów do unicestwienia.
Pod względem budowy rozgrywki gra nie różni się zbyt wiele od poprzednika – trafiamy do pewnego etapu, pokonujemy kolejne przeszkody, aż trafiamy na dedykowaną arenę, na której nagle pojawia się spora ilość demonów. Wymordowanie wszystkich pozwala nam kontynuować eksplorację aż do kolejnej tego typu areny. Czasami na końcu etapu trafi się jakiś boss, czasami trafi się jakaś scena ucieczki, typowo. Przy okazji powinniśmy zaglądać w każdy kąt, gdyż na każdym kroku są jakieś sekretne przejścia prowadzące do ukrytych wyzwań czy przedmiotów do znalezienia. Jednak gdy zagłębimy się w detale zobaczymy szokujące wręcz różnice w porównaniu z poprzednikiem.
Przede wszystkim zmieniło się nastawienie wymagane od gracza podczas walki. Wszystko to z powodu bardzo mocnego usystematyzowania pojedynków i stworzenia swoistego koła mechanik, które wzajemnie się napędzają i czegoś od siebie wymagają. Przechodząc do rzeczy – liczba broni jest mniejsza niż w poprzedniku, ale zwiększyła się liczba dodatków. Nie dość, że gracz ma do dyspozycji granat lodowy, to na wyposażeniu Doomslayera znalazł się również miotacz ognia montowany na ramieniu. Nadal zachowana została mechanika “wykańczania przeciwników” – gdy zadamy im odpowiednio dużo obrażeń, bądź zaatakujemy w konkretny sposób ich słaby punkt, możemy wejść z nimi w zwarcie i wykończyć ich. Demony pokonane w taki sposób, generują uzdrawiające kule, potrzebne do przetrwania nawałnicy pocisków i ciosów nadchodzących ze wszystkich stron. Na podobny sposób przerobiono piłę łańcuchową oraz wspomniany już miotacz ognia, które po użyciu na wrogach generują odpowiednio amunicję oraz tarcze.
Typowy pojedynek wygląda więc zawsze tak samo – walczymy z demonami wykorzystując ich słabe punkty aby móc wykonać na nich zabójstwa chwały. Dzięki temu utrzymujemy nasze życie na wysokim poziomie, bo po takim zabójstwie z demonów wypada życie. Gdy zaczyna nam się kończyć amunicja, używamy na jakimś demonie piły łańcuchowej, aby ją uzupełnić, przy okazji go podpalając, aby uzyskać też zbroję. Jednocześnie cały czas jesteśmy w ciągłym ruchu, skacząc i teleportując się po arenie – bo walki są wymagające i bez tego szybko zostaniemy pokonani. Podczas każdej walki można wpaść we flow i zapominając o całym świecie zostać pochłoniętym przez ten fantastyczny mariaż systemów, responsywnego i wysoce przyjemnego gunplayu oraz świetnie zaprojektowanych aren.
Niestety, wspomniane fantastyczne flow pojedynków jest jednocześnie największym problemem tego tytułu, bo dla Doom Eternal najważniejsze nie jest to, aby sprawiać graczowi frajdę, ale aby gracz grał w grę dokładnie tak, jak zamierzyli to twórcy. Samouczków jest tu mnóstwo i bardzo często psują one klimat – przed nami pojawia się nowy potężny demon, ale najpierw musimy przeczytać nudny popup tekstowy mówiący o tym, jaki jest jego słaby punkt i jak go wykorzystać… Jest tutaj mnóstwo miejsca na rozwój skilla i gdy opanujecie grę do perfekcji można sobie na wiele pozwolić, ale dla przeciętnego zjadacza chleba, który tę grę przejdzie raz, jedyna opcja to zabijanie demonów zawsze w ten sam, wyuczony z samouczka sposób i korzystanie z umiejętności w celach napełnienia amunicji, zdrowia bądź tarczy. Doom z 2016 roku oferował pod tym względem nie tylko o wiele więcej swobody ale przede wszystkim – strategii.
Także jeżeli wjedzie wam styl gry zaproponowany przez idSoftware w tym tytule – to dostaniecie szalenie intensywną i emocjonującą rozgrywkę, która zapewni wam napięcie oraz satysfakcję jak żadna inna. Doom Eternal to o dziwo nie jest gra, w której chodzi o bezmyślne pokonywanie hord demonów. Tym bardziej więc dziwi kilka decyzji, o których nie mogę myśleć inaczej, niż jak wsadzanie sobie kija w szprychy podczas jazdy na rowerze. Jest kilka elementów w tej grze, które są strasznie frustrujące, szczególnie, że wymagają od gracza nagłej zmiany stylu gry. Tego samego stylu, którego gra nas uczy i wymaga od nas w 95% innych przypadków. Jeden z najsilniejszych demonów, Najeźdźca, wymaga kalkulacji i cierpliwości. W grze, w której nie trzeba nawet przeładowywać broni, bo tylko przeszkadzałoby to w zabijaniu kolejnych piekielnych hord.
Równie irytujące jest kilka etapów, w których na arenach pojawia się lepka maź nie pozwalająca nam biegać i skakać, kompletnie zabijając tempo gry oraz frajdę gracza. Nie mówiąc już o demonach-mackach, wystających z podłogi, które absolutnie nie mają żadnego powodu istnienia poza frustrowaniem gracza. Odnoszę wrażenie, że te kilka decyzji mogło brzmieć całkiem nieźle na papierze, ale po zobaczeniu ich faktycznej implementacji w grze myślę, że byłaby ona lepsza bez nich. Odrobinę zawodzi też ostatni boss, który jest niczym specjalnym. Szczególnie, że tuż przed nim, dostajemy dla kontrastu najlepszy bossfight w całej grze.
Walka to jednak nie wszystko, co Doom Eternal ma do zaoferowania. Spora część etapów hołdując oryginałowi z 1993 roku ma całkiem sporo fragmentów skupiających się na eksploracji oraz skakaniu po platformach. Dzięki sporej dynamice poruszania oraz podwójnemu zrywowi, dostępnemu również w locie, pokonywanie kolejnych przepaści sprawia sporo frajdy i działa bardzo dobrze, pomimo perspektywy z pierwszej osoby. Każdy etap wypchany jest też sekretami. Co ciekawe, jest je raczej bardzo łatwo znaleźć – często są widoczne gołym okiem. Łamigłówką dla gracza raczej jest to, jak się do nich dostać. Podoba mi się ten zabieg – pokazując sekrety łatwo nakłonić gracza, aby spróbował je zdobyć, co ciężko uczynić, gdy gracz mija je nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Zarówno walka, jak i eksploracja świata działa niesamowicie płynnie, niezależnie od platformy. Nic dziwnego – twórcami gry jest kultowe studio idSoftware, które od 30 lat tworzy technologiczne majstersztyki. Nawet na bazowym PS4 gra nie dość, że wygląda rewelacyjnie, to tak samo dobrze działa w ruchu, bez problemu utrzymując tempo 60 klatek na sekundę nawet przy intensywnych starciach z ogromną ilością wrogów. Porównując z poprzednikiem, na ekranie dzieje się o wiele więcej. Nie tylko pod względem o wiele większej ilości detali, co jest zdecydowanie na plus, ale też pod względem ilości kolorów i barw, co według mnie niestety wpływa negatywnie na generalny klimat gry.
Doom Eternal oferuje również tryb multiplayer, ale nie miałem jakoś specjalnie ochoty go nawet uruchamiać. Z tego co wyczytałem, jest to asymetryczny tryb pojedynku, w którym jeden Doomslayer walczy z dwoma kontrolowanymi przez graczy specjalnymi demonami. Jestem bardzo zaskoczony, że właśnie tak wygląda multiplayer. Biorąc pod uwagę niesamowite tempo rozgrywki w kampanii oraz multum kreatywnych i świetnie zaprojektowanych aren z trampolinami i teleportami, ciężko jest mi zrozumieć dlaczego nie zdecydowano się na zaimplementowanie klasycznego deathmatchu albo team deathmatchu. Wiem, że w Doomie z 2016 roku były takie tryby i nie za wiele osób w nie grało, ale mam wrażenie, że zmiany, które Doom Eternal wprowadził do rozgrywki przyczyniłyby się do większej popularności takich trybów. No cóż.
Tryb dla pojedynczego gracza jednak jest w tym wypadku w pełni wystarczalny. Ilość frajdy, którą przynosi wycinanie kolejnych hord przeciwników jest niesamowita. Jednocześnie nie jest to bezmyślna rozrywka – trzeba mieć na uwadze stan swojego życia, pancerza i amunicji, jakie demony są na arenie i jakie są ich słabe punkty. Świetnie zaprojektowane poziomy razem z satysfakcjonującą mechaniką przemierzania świata gry powodują, że aż chce się zbierać sekrety w świecie gry. Ja wielokrotnie wracałem do etapów po zakończeniu głównej historii – aby wykonać wszystkie wyzwania, bramy Slayera (specjalne trudniejsze areny) czy też ulepszać bronie lub odkrywać nowe stroje dla Doomslayera. Także nawet po zakończeniu głównego wątku fabularnego, jest tu do czego wracać.
Doom Eternal to bardzo interesująca gra wideo. Ewolucja wzajemnie się napędzających mechanik, tworzących bardzo specyficzny styl walki, którego oczekuje gra oraz przesadna ilość ekspozycji fabularnej wyglądają mi na próby trafienia z Doom Eternal do jak największej liczby potencjalnych nabywców. Jednocześnie niestety uważam, że zatraca on przez to istotną część tego, co czyniło Dooma z 2016 tak świetną grą – swobodne mordowanie kolejnych hord demonów, niesamowity mroczny klimat i sprawienie frajdy graczowi, nie są już tutaj absolutnie najważniejsze. Przypomina mi to serię Assassin’s Creed, która pomimo ostatnich fantastycznych odsłon tak naprawdę mocno odeszła od tego, czym była podczas przygód Altaira czy też Ezio.
Czy ten kierunek obrany przez Doom Eternal jest słuszny – czas pokaże. Na chwilę obecną jednak nie mam złudzeń – jest to jeden z najlepszych tytułów, w które będziecie mieli okazję zagrać w tym roku. Ja byłem zachwycony bo pomimo wielu niedociągnięć i frustracji preferuję, gdy twórcy podejmują znaczące ryzyko w swoich decyzjach, zamiast grać bezpiecznie. Jeżeli i wy zaufacie idSoftware i będziecie grać w ich grę tak, jak chcą – czeka was fantastyczny czas spędzony na przemierzaniu przepięknych światów wraz z ich ciekawymi etapami platformowymi oraz silnie uzależniający system walki, wymagający, ale wysoce satysfakcjonujący.